Gorący temat: Budowanie odporności u przedszkolaka

syrop z czarnego bzu jaki kupić dlaczego warto pić

Co podajesz dzieciom, aby wzmocnić odporność? Piją tran? Olej z czarnuszki? Syrop z czarnego bzu? Kupujesz apteczne suplementy? A może znasz jakieś cud-miód domowe sposoby, że Wasze dzieci tylko sporadycznie chorują i nie przyjmują antybiotyków? Tego typu pytań dostaję od Was po kilka w tygodniu. Postanowiłam więc zmierzyć się z tematem i podsumować wszystko to, co jako mama trójki dzieci wiem o budowaniu odporności. Co wiem i praktykuję. Ciężko określić, czy to zadziała również na Wasze dzieci, jeśli będziecie praktykować krótkotrwale lub wybiórczo. Wiem jednak, że poniższy komplet działań doskonale sprawdza się od lat w przypadku naszych szkrabów.

Nabywanie odporności wraz z wiekiem

Zdaję sobie sprawę, że dla wielu rodziców, sfrustrowanych kolejnym gilem u malucha i wizją zwolnienia, a co za tym idzie w parze utratą premii czy w ogóle miejsca pracy, to raczej mało pocieszające, ale według naszego pediatry dzieci nabywają odporności wraz z wiekiem. Mniejsze chorują częściej, z każdym kolejnym rokiem tych chorób jest zdecydowanie mniej. Jeśli zatem jesteście na początku przygody żłobkowej, czy przedszkolnej, będzie Wam łatwiej, gdy uzbroicie się w cierpliwość. Nie oznacza to jednak, że powinniście teraz przesiedzieć bezczynnie i nad budowaniem odporności nie pracować. Działać warto w każdym momencie, więc zakładamy rękawice i do boju! Przegońmy bakterie i wirusy zanim rozgoszczą się na dobre.

Warto przy tym wiedzieć, że każda nowa choroba podnosi odporność dziecka

Musicie wiedzieć, że choroby przebyte w okresie dziecięcym, mają pozytywny wpływ, ponieważ budują odporność Waszego dziecka. Każda nowa infekcja, którą pokona młody organizm sprawia, że układ immunologiczny rośnie w siłę. Dziecko, które choruje w żłóbku czy przedszkolu, zmniejsza liczbę infekcji odnotowywanych w okresie szkolnym. Często nawet lekarze wspominają o tej zależności a ja analizując życie swoje i swoich najbliższych, skłonna jestem przytaknąć tej regule. Dziś choruję zdecydowanie rzadziej niż mając 5 czy 8 lat. Mam nadzieję, że Wy podobnie.

Szczepimy

Nie zamierzam się tutaj doktoryzować. W tej kwestii ufam naszemu pediatrze. Uważam, że każdy rodzic ma prawo decydować o tym, czy szczepi siebie i swój największy skarb, czy nie. Czuję się jednak w obowiązku odpowiedzenia Wam na pytanie, jakie szczepionki przyjęły nasze dzieci i są to wszystkie z systemu 6w1 (w przypadku Leny i Maćka) oraz 5w1 (Hania) plus pneumokoki i rotawirusy, rekomendowane przez naszego pediatrę. Te ostatnie szczepienie jest polecane głównie, gdy dziecko od najmłodszego okresu korzysta ze żłobka albo posiada starsze rodzeństwo uczęszczające do tego typu placówki. Mam świadomość, że teraz mutacje wirusów są takie, że ciężko zaszczepić malucha na wszystko, ale przez ponad 9 lat obserwuję reakcję dzieci na wracające niczym boomerang jelitówki i stwierdzam, że nas ten problem praktycznie nie dotyczy, a jeśli już to epizod związany z wymiotami czy biegunką nie trwa nigdy dłużej niż 12h. W tym samym czasie małe dzieci naszych znajomych leżały w szpitalu albo cierpiały z uwagi na rotawirusy 2-3 dni.

Dbamy o kontakt z rówieśnikami

Nie oznacza to, że uczestniczymy np. w ospa party, ale nie unikamy dzieci na placach zabaw, nawet wtedy, gdy pociągają nosem, czy pokasłują. Każde dziecko z naszej trójki uczęszcza do przedszkola lub szkoły, a wcześniej chodziło do żłobka lub klubu malucha. Izolowanie i trzymanie pod przysłowiowym kloszem w mojej opinii nie jest korzystne. Poza tym zachorować można również w tramwaju, kolejce w markecie, czy w kinie.

Ubieramy „na cebulkę”

Z moich obserwacji wynika, że dzieci najczęściej chorują z przegrzania, dlatego zawsze dbam o to, by miały możliwość zdjęcia z siebie zbędnej warstwy ubrania, rozpięcia się, czy odwrotnie – założenia dodatkowego okrycia. Październikowa pogoda płata nam figle. Dzieciaki rano idą do szkoły w kurtkach a wracają w koszulkach. To dlatego w szkole mają zapasowe bluzy i kalosze jesienią, a czapki i rękawiczki zimą. Znam zasadę „jedna warstwa więcej”, ale za stosowne uważam stosowanie jej wyłącznie w przypadku dzieci, które poruszają się w wózku. Te chodzące, a częściej jednak biegające, ubieram dokładnie tak, jak siebie. Nie widzę też większego zagrożenia z normalnej ekspozycji dzieci na słońce, czy deszcz. Wszystko oczywiście w granicach rozsądku. Rodzinnie uwielbiamy skakanie po kałużach, czy zimowe spacery, podczas których płatki śniegu roztapiają się nam na policzkach. Wyznajemy zasadę, że nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani ludzie.

Dbamy o jakość powietrza i temperaturę w domu

Zmorą wielu dzieci są 25-stopniowe „upały”, które rodzice fundują im w domu. Do tego brak wietrzenia, nawilżenia, sezon grzewczy i choroba gotowa! Nasz pediatra zaleca nam utrzymywanie, szczególnie do snu, temperatury 18-19 stopni i ona faktycznie jest optymalna. Regularnie korzystamy też z oczyszczacza i nawilżacza powietrza, a w okresie choroby dodatkowo stosujemy inhalacje.

Mamy w domu psa

A ten pies ku rozpaczy niektórych, tym samym językiem liże sobie to, czy tamto, liże też nasze dzieci. Lekarze i naukowcy są jednak zgodni co do tego, że dzieci wychowywane w towarzystwie zwierząt mają zapewnioną większą ekspozycję na wirusy i bakterie, są jednak bardziej odporne w stosunku do rówieśników, którzy kudłatego towarzystwa nie mają. Psa oczywiście regularnie odrobaczamy i szczepimy. Jak dotąd nigdy nikogo nie zaraził, za to w czasie choroby czuwa przy łóżku i otacza nieopisaną miłością.

Posiadanie psa, który okresowo gubi sierść, a w sezonie mokrym, znosi na łapach sporo błota i piasku dyscyplinuje nas w sprzątaniu. To szczególnie ważne w okresie, gdy Wasze dzieci są na etapie raczkowania, pełzania i zabaw podłogowych.

Myjemy ręce

Nie tylko po kontakcie z psem, ale przede wszystkim po powrocie do domu z zakupów, szkoły, przedszkola, spaceru czy piaskownicy. Myjemy również owoce i dbamy o ład i porządek w domu. Nasze starszaki mają również niepisaną zasadę, że jeśli coś spadło na podłogę i nie minęło jeszcze 5 sekund to można to podnieść i zjeść.

Wyznajemy zasadę, że odporność zaczyna się w brzuszku

Dlatego dbamy o zdrową dietę i aktywny tryb życia. Pijemy wodę, a ja jako osoba odpowiedzialna za zakupy i gotowanie w naszym domu, mocno filtruję koszyk i upycham zielone, gdzie tylko wlezie. Mimo to nasze dzieci nie są fanami surówek, za to chętnie jedzą zupy i warzywa na parze. Piją również kontrowersyjne krowie mleko, które faktycznie zaflegmia organizm, więc ograniczamy jego spożycie w okresie zachorowań na gardło, krtań, oskrzela. Cała nasza rodzina uwielbia kiszone ogórki.

Wspieramy się suplementami: syrop z bzu Sambucus Kids

Dbamy o ich skład i pochodzenia. Nasze dzieci w okresie wzmożonego zapotrzebowania, który ja wyprzedzam zwykle o miesiąc, piją apteczny syrop z czarnego bzu Sambucus Kids. Wybrałam go z polecenia zaufanej farmaceutki. Syrop ten ma malinowy smak, nie znajdziecie w nim natomiast sztucznych barwników, substancji konserwujących, czy słodzących. Pamiętam taki syrop z dzieciństwa. Wtedy kobiety miały czas, by go własnoręcznie robić, a po drugie krzaki czarnego bzu były bardziej popularne i nie rosły w otoczeniu dróg, czy torów kolejowych, jak to zauważam dzisiaj. Obok naszego miejsca zamieszkania nie kojarzę ani jednego krzewu, nie mam też pewności do jakości miejsca w którym rosną, jeśli nawet taki zauważę. Z tego względu wybieram gotowe i sprawdzone, przebadane rozwiązanie, które pomyślnie przeszło testy i jest ogólnodostępne.

Syrop Sambucus Kids zapewnia prawidłowe funkcjonowanie układu odpornościowego u dzieci, a także wspiera pracę górnych dróg oddechowych. To doskonałe rozwiązanie w okresach wzmożonej ilości zachorowań, czyli jesienią i wczesną wiosną, ale także w czasie osłabienia organizmu wywołanego chociażby po przebytej antybiotykoterapii.

Warto wiedzieć, że tego typu produkt, aby był skuteczny, musi posiadać kompozycję starannie dobranych ekstraktów. Szalenie ważne jest, by zastosowane ekstrakty pochodziły z dojrzałych owoców, były wysokoskoncentrowane i zawierały gwarantowaną ilość polifenoli oraz antocyjany. Oczywiście nie neguję syropów domowej roboty, ale umówmy się – raczej nikt z nas nie posiada w domu laboratorium i mało kto dysponuje wiedzą na takim poziomie jak producenci farmaceutyków.

Jak już wspomniałam, nasze trio zaczyna przyjmowanie suplementów już na początku sierpnia, zanim jeszcze na dobre rozkręci się okres chorobowy. Dzieci dostają 1 łyżeczkę syropu dziennie, a jak zauważam pierwsze symptomy przeziębienia, zwiększam porcję do dwóch łyżeczek na dobę w przypadku Hani i trzech w przypadku starszaków. Pełne dawkowanie i skład znajduje się na opakowaniu, a w środku macie również dołączoną miarkę.

Pamiętajcie jednak, że żaden syrop nie zastąpi Wam prawidłowo zbilansowanej diety. Tego typu produkty mają za zadanie wspierać nas w walce o utrzymanie zdrowia i niwelować oznaki choroby. Życzę Wam przetrwania jesieni i zimy w zdrowiu, bo jak ktoś mądry kiedyś napisał: „Jeśli masz zdrowie to o resztę sam jesteś w stanie zawalczyć.”

 

 

 



There is 1 comment

Add yours
  1. TomNowak

    Szkoda, ze nie uzywasz baniek bezogniowych, one szybko pomagaja w przeziebieniach. Dodalbym zdecydowanie imbir i kurkume w korzeniach do hebraty lub sam wywar imbir i kurkuma z odrobina syropu z agawy plus kawalek galazki rozmarynu i ewentualnie ziarno anyzu i kawalek cynamonu…


Dodaj komentarz