Nie tak miał wyglądać ten dzień. Pisałam wielokrotnie, że przesądna nie jestem. Piątek jak piątek, ale właśnie w miniony piątek stało się coś, co sprawi, że do każdego kolejnego podejdę inaczej. Mieliśmy wypadek samochodowy. Jak się słusznie domyślacie nam się na szczęście nic nie stało, a samochód to przecież tylko samochód. Postanowiłam Wam jednak napisać o tym, by ostrzec i byście zawsze były czujne, bo nas właśnie wyłączenie czujności i pośpiech zgubiły.
Mieszkamy na wsi, gdzie nie ma asfaltowych dróg. Wokół mnóstwo nowych inwestycji w trakcie budowy, a droga szutrowa to setki dziur. Jeśli jeździsz po tych dziurach codziennie to Twój samochód musi to odczuć. Nie ma innej opcji.
W piątek zostawiliśmy dwójkę starszaków u koleżanki i pojechaliśmy z Hania do lekarza. Tak się składa, że nasz pediatra mieszka na drugim końcu Wrocławia. Jeździmy do niego obwodnicą, bo szybciej i wygodniej. Wizytę umówioną mieliśmy na godzinę 18:00. Trwała 45 minut, a kolejne 25-30 zajmuje nam powrót do domu. Spieszyliśmy się, bo z koleżanką byłam umówiona, że dzieciaki odbierzemy do 19:15 i chciałam dotrzymać słowa. Warunki drogowe były w porządku, mimo zimy, a nam na słynnym Moście Rędzińskim coś zaczęło w aucie stukać. eM. obstawiał zawieszenie, przeklinając pod nosem te nasze dziury. Przyspieszył i ucichło, ale za moment były światła. Trafiliśmy na czerwone i trzeba było hamować. Zazgrzytało bardziej, więc opierniczyłam eM. że skoro coś się dzieje to ma nie szaleć tylko zjechać na prawy pas i jechać ostrożnie, wolniej. Do domu zostało nam może z 2km. Wiecie, że statystycznie najwięcej wypadków zdarza się właśnie w okolicach punktu docelowego? Może wpływa na to pośpiech, może wyluzowanie, bo przecież już praktycznie jesteśmy na miejscu, a co za tym idzie wyłączenie czujności kierowcy.. W każdym razie u nas było podobnie. Z miejsca wypadku jakby się dobrze wychylić widzielibyśmy już dom. Do zjazdu z obwodnicy zostało nam 300, może 400 metrów. Samochód poruszał się już jak stary autobus, eM. opuścił szybę i jechał już tak wolno, że zaczął wyprzedzać nas TIR. Ustaliliśmy, że jedziemy prosto do domu, a następnie on tam zostawi mnie i Hanię, przesiądzie się w drugie auto i pojedzie po starszaki. Plan był cudny, a życie napisało zupełnie inny scenariusz. Nagle nas zarzuciło, a przednie koło od strony kierowcy po prostu pojechało samo do przodu. Całe szczęście, że była to obwodnica i że nikt z naprzeciwka nie jechał, bo wypadek mógłby się dopiero skończyć tragicznie. Wyhamowaliśmy na poboczu, obok rowu. I wiecie co wtedy zrobił mój maż? Coś za co pochwalili go wszyscy inni kierowcy poza osobistą żoną. On zwyczajnie w tych ciemnościach, ubrany w czarny płaszcz wysiadł z auta i poszedł usuwać z drogi koło, bo przecież „ktoś może na nie wjechać i się zabić”. Normalnie mąż bohater, a ja w tym aucie przeżywałam zawał po raz drugi. Przecież to obwodnica, tam się nie jeździ wolno. Inna kwestia, że dla eM. był to drugi tego typu wypadek. Pierwszy miał na autostradzie sporo lat wstecz, gdy w załadowanym polonezie złapał gumę. Świetnie, że jest takim opanowanym kierowcą, bo szczerze mówiąc ja nie potrafię przewidzieć jakbym się w takiej sytuacji zachowała, czy bym nie spanikowała i nie zamknęła oczu. Tego chyba nikt nie wie, póki nie sprawdzi. Oby Wam sprawdzać takich rzeczy nigdy nie było dane..
Z uwagi na to, że wypadek był dosłownie 2 minuty jazdy od domu, a laweta miała się pojawić najwcześniej za pół godziny zadzwoniłam do cioci i ona wraz z wujkiem błyskawicznie pojawili się na miejscu zdarzenia i odwieźli nas do domu. Szczęka mi latała na przemian a atakami gorąca. Długo później nie mogłam zasnąć i oczywiście każde zamknięcie oczu kończyło się pisaniem dalszych scenariuszy, myślówą, co się mogło stać, gdyby to koło odpadło nam przy większej prędkości itp. itd.
Na koniec apel. Nie spieszcie się na drodze i jak tylko cokolwiek Wam zacznie stukać zatrzymajcie się, by sprawdzić co to może być. Mój eM. do teraz żałuje, że się nie zatrzymał, bo może zauważyłby wówczas te niedokręcone śruby. Inna kwestia, że dwa miesiące temu zmieniał opony na zimowe i dziwny strasznie jest fakt, że wszystkie pięć śrub jednocześnie puściło. Może ktoś próbował nam te koła ukraść i spłoszony uciekł? Może podczas wymiany zostały źle dokręcone? Tego się już nie dowiemy..
Najważniejsze, że nam nic się nie stało. Od piątkowego wieczoru powtarzam to jak mantrę. Życie jest ważniejsze niż najlepsze auta świata.
Przy okazji wyszło też, że opłaca się mieć ubezpieczenie premium. Wystarczyło telefoniczne zgłoszenie, a od razu proponowano nam nocleg, lawetę itp. Nie musieliśmy z noclegu korzystać, bo byliśmy tuż obok domu, ale wypadek mógł mieć miejsce wszędzie i może na drugim końcu kraju czy za granicą taka opcja okazałaby się zbawienna. Szczególnie, gdy podróżujemy z dziećmi. Na niektórych rzeczach nie wolno oszczędzać. Niektórych nie można bagatelizować. Bukiet róż należy się Joasi Muszyńskiej – naszemu agentowi ubezpieczeniowemu.
Wypadek był dla nas cenną lekcją tego, co w życiu ważne. Nie mamy już absolutnie żadnych wątpliwości w tej kwestii, a wszelkie inne problemy stały się nagle maleńkie jak główka od szpilki.
A czy Ty odrobiłaś już tę lekcję?
Grafika główna: auto-swiat.pl
Z takich akcji to jeszcze żadnej nie miałam, ale 5 lat temu jak odebrałam prawko to wiadomo ” sodówka” uderzyła i zaczęły się popisy za kółkiem. Był grudzień a ja koniecznie chciałam pokazać jak ja super jeżdżę no i wpadłam w poślizg (bokiem auta uderzyłam w krawężnik ). Na szczęście skończyło się tylko na strachu i wygiętej feldze 😂😒😊. Teraz już takie rzeczy nie mają miejsca. Jestem bardziej ostrożnym kierowcą.
Bez przesady…. to zaden wypadek.
Jasne. Codziennie z iskrami hamujemy, koła nam odpadają, kasujemy auto i omal nie wpadamy do rowu 😉 Łatwo się ocenia jak się w danym momencie w samochodzie nie było, nie jechało z dzieckiem i nie miało dwóch pozostałych w zasięgu wzroku 🙁
Łatwo oceniać zza kompa. Pamiętam swoją jedyną stłuczkę( facet wjechał mi w tył). Nikomu nic się stało, auto lekko puknięta, ale siła uderzenia ogromna. Byłam zszokowana, że niby niewiina stłuczka może tak szarpnąć człowiekiem. Miałam wtedy jechać z moim 5tygodniowym synem. Minęło już ponad 2 lata, a ja nieraz myślę o tym i tak się cieszę, że zbieg okoliczności spowodował, że pojechałam sama. Myślę, że świadomość, że Hania była z Wami potęguje razy milion doznania.
Cieszę się, że nic się nie stało :*
Całe szczęście, że Wam nic się nie stało, mogę sobie tylko wyobrazić ten strach….uffff Ściskam :*
Och, dobrze że nic się nikomu nie stało! Szczególnie, że dziecko było w aucie. W sumie ja nie miałam nigdy nieprzyjemności z okazji piątku 13-tego… 😛 Może ja mam pecha w inne dni
O losie, zupełnie nie zazdroszczę! A wiem, co czujesz bo: kilkanaście lat temu spotykałam się z takim jednym, który w ramach pracy testował nowe samochody. W sensie wyrywkowo brał je na jazdę próbną i sprawdzał, czy wszystko gra. Raz trafił mu się samochód popularnej niemieckiej marki, wersji półsportowej (czy jak to tam się nazywa). Zadowolony był strasznie i jak to facet – zaproponował mi, że mnie obwiezie po „osiedlu” 😉 Tak na prawdę pojechaliśmy na autostradę, a w Niemczech – wiadomo – można gaz przycisnąć. No to on gaz, a samochód… zgasł!!! To była jakaś tam nowość na rynku, naładowana elektroniką. Zrobiło się jakieś zwarcie i nagle wszystko padło. Nie pamiętam jak szybko jechaliśmy, ale na pewno był spory ruch. Obyło się bez wypadku (zjechaliśmy zygzakiem na pobocze i po telefonie do serwisu (czy kogoś tam) auto ruszyło) ale chyba do końca życia nie zapomnę tej adrenaliny i… mdłości przez następną dobę..!
Mam bardzo mądrego i rozważnego męża, który absolutnie ma zimną krew i dużą wyobraźnię. Jadąc z dzieckiem uważamy szczególnie. Na ubezpieczeniu nie oszczędzamy, a gdy coś z autem nie tak, nie jedziemy.
Mam podobny model 😉
I ja też 🙂
Współczuje 🙁 jestem pewna że spanikowałabym w takim momencie. Ten piątek faktycznie był pechowy – ja z kolei dostałam mandat ;/